Przejdź do głównego menu Przejdź do treści

Ustawienia cookies

Korzystamy z plików cookies, instalowanych na Twoim urządzeniu w celu realizacji pełnej funkcjonalności oraz do gromadzenia anonimowych danych analitycznych. Więcej dowiesz się z polityki prywatności oraz RODO.

Te pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania serwisu, dlatego też nie można ich wyłączyć z tego poziomu. W ustawieniach przeglądarki możliwe jest ich wyłączenie, co może zakłócić prawidłowe działanie serwisu.

Te pliki cookies mają na celu uzyskanie przez administratora serwisu wiedzy na temat ruchu na stronie. Zbieranie danych odbywa się anonimowo.

logo BIP - powrót do strony głównej BIP UM
  •  
flaga Ukrainy
Zostało uruchomione konto bankowe „Pomoc dla uchodźców z Ukrainy”: 65 1020 4795 0000 9802 0478 9378. Jako odbiorcę przelewu należy wskazać: Gmina Miasto Szczecin, adres: plac Armii Krajowej 1, 70-456 Szczecin. Tytuł przelewu: „Cel darowizny: pomoc dla uchodźców z Ukrainy”.

Archiwum aktualności Biura Dialogu Obywatelskiego

Wypaleni działacze, wypalone aktywistki


Wyczerpane aktywistki, wypaleni działacze. Aktywizm jest pracą! za ngo.pl

Chciałabym, żebyśmy zaczęły i zaczęli mówić o aktywizmie także jako o pracy, a nie jedynie jako o misji czy wyborze etycznym lub politycznym.

Badania na temat wypalenia aktywistycznego w amerykańskim ruchu praw zwierząt, opisane przez Gorskiego i Lopresti-Goodman, wykazały, że jest ono ściśle związane z kulturą aktywistyczną i organizacyjną. Oczywiście, do oddolnych grup czy organizacji pozarządowych przychodzimy zwykle z pewnym psychologicznym oprzyrządowaniem, które może nas lokować w grupie ryzyka. Przykłady takich cech to między innymi silna wewnętrzna motywacja i wiara w konieczność zmiany świata czy skłonność do pracoholizmu. Jeśli jednak trafimy z tym oprzyrządowaniem w specyficzną kulturę działactwa, będziemy zdecydowanie bardziej podatne i podatni na pracowanie w drenujący nas sposób.

Wspomniane badania pokazały, że aktywistki i aktywiści funkcjonują w świecie bardzo wysokich, często wręcz nierealistycznych standardów, których nie są w stanie spełnić, bez względu na to, jak wiele czasu i energii poświęcają na działalność. Taka kultura stanowi niemalże gwarancję wypalenia aktywistycznego.

Chęć zmiany świata na lepsze jest czymś wspaniałym, ale czy musimy od razu brać na swoje barki ciężar wszystkich problemów, trosk i niesprawiedliwości? Czy aktywizm musi łączyć się z niepozwalaniem sobie na odpoczynek, wakacje czy nieproduktywność, dopóki problemy świata nie zostaną rozwiązane?

Wypalająca kultura

Kiedy przyglądam się kulturze aktywistycznej i dominującym w jej ramach narracjom, dochodzę do wniosku, że powinnyśmy i powinniśmy dokonać częściowej dekonstrukcji poszczególnych elementów tej kultury. Osobiście chciałabym, żebyśmy zaczęły i zaczęli mówić o aktywizmie także jak o pracy, a nie jedynie jako o misji czy wyborze etycznym lub politycznym.

Postulat pojmowania aktywizmu i działalności w sektorze pozarządowym jako pracy pojawia się gdzieniegdzie. Wciąż niestety nie znajduje on odzwierciedlenia w formalnych stosunkach pracy, obszarach związanych z wynagradzaniem, warunkami pracy i zatrudnienia, czy – zwłaszcza w oddolnym, nieformalnym aktywizmie, gdzie nie ma mowy o wynagrodzeniu – w dbałości o ogólny dobrostan aktywistek i aktywistów.

Praca w sektorze pozarządowym w dużej mierze opiera się na umowach śmieciowych, umowach tymczasowych i ogólnej tymczasowości, co związane jest z dominującym modelem pracy opartym na projektach (tak zwany projektariat).

Wiele pracy wykonywanej jest nieodpłatnie. Praca nieodpłatna jest często traktowana jako dodatkowy wkład i specyficzny haracz za zlecenia odpłatne („za to płacimy, ale oczekujemy, że skoro dajemy ci tę pracę, wykonasz to i to wolontaryjnie”). Czas pracy nie jest rejestrowany – nie podbijasz karty czasu pracy, co sprzyja nadgodzinom i może powodować napięcia między czasem pracy i tak zwanym czasem wolnym.

W oddolnych i nieformalnych grupach aktywistycznych temat wynagrodzenia w ogóle nie funkcjonuje, bo pieniędzy po prostu nie ma. Nie postuluję tu dokładnego wyliczania wartości ekonomicznej każdej pracy aktywistycznej i konieczności tworzenia etatów dla wszystkich aktywistek i aktywistów. Nie krytykuję jako takiej idei aktywizmu, w której poświęcamy swój czas na rzeczy, które są dla nas społecznie czy politycznie istotne. Chcę jedynie pokazać, do czego może prowadzić traktowanie aktywizmu wyłącznie jako misji obwarowanej wysokimi, nierealistycznymi standardami.

„Praca” zamiast „misji”

Co nam daje koncepcja pracy? W ruchu i myśli feministycznej kilka dekad temu pojawiła się koncepcja pracy reprodukcyjnej i emocjonalnej. Przede wszystkim jest to ta niewidzialna, nieodpłatna, nigdy niekończąca się praca, wykonywana głównie przez kobiety, której nie postrzegano w kategoriach pracy (gotowanie, sprzątanie, opieka nad dziećmi itd.). Nie jest ona kwestią wyboru – musi być wykonana, ponieważ bez niej szybko przestaniemy żyć i funkcjonować w normalny sposób. Pojawiły się różne postulaty: można tę pracę wynagradzać, sprawiedliwiej dzielić i budować wsparcie systemowe (na przykład żłobki i przedszkola). Nie chcę skupiać się tutaj na proponowanych rozwiązaniach. W dyskusji o pracy reprodukcyjnej być może najważniejsza wcale nie była kwestia, czy i jak ją wynagradzać, choć kwestie finansowe są oczywiście ważne.

Kluczowa była zmiana perspektywy, polegająca na nazwaniu tego pracą o fundamentalnym społecznym znaczeniu oraz wskazaniu i nazwaniu jej kosztów emocjonalnych, psychicznych czy społecznych.

Podobne dyskusje toczą się wśród ludzi wykonujących zawody, w których podkreśla się misyjność, a które, co nie powinno dziwić, są również silnie sfeminizowane. Mówię tutaj o pielęgniarkach i nauczycielkach. Pielęgniarki od lat apelują, by nie nazywać ich „siostrami”, a ich sektora „służbą zdrowia” (proponują „ochronę zdrowia”). Podczas obecnego strajku w edukacji również pojawiają się głosy, że to ciężka i odpowiedzialna praca, a nie misja czy powołanie, za które nie należy się godne wynagrodzenie czy uznanie.

Kiedy zamiast o misji, mówimy o pracy, możemy łatwiej wyłapywać rzeczy, które powinny nas niepokoić i na które w tak zwanej „normalnej pracy” pewnie byśmy się nie godziły i nie godzili.

Nazywajmy rzeczy po imieniu

W Kodeksie Pracy istnieją zapisy o godzinach pracy i prawie do odpoczynku. Dlaczego pewne prawa należą nam się w rozumianej w określony sposób pracy, a zupełnie miałyby nas nie obchodzić w działalności aktywistycznej? Gdybyśmy miały i mieli pracę, przez którą brakuje czasu na przygotowanie i zjedzenie porządnego posiłku, pewnie nie miałybyśmy i mielibyśmy wątpliwości, że to patologiczna sytuacja. Dlaczego w aktywizmie miałoby być inaczej? Nazwanie działalności aktywistycznej pracą, nawet jeśli nadal jest ona nieodpłatna i jest to dla nas w porządku, może nas chronić przed pewnym rodzajem autowyzysku, który prowadzi do wypalenia.

Koncepcja pracy może nas chronić przed zgubnymi skutkami romantycznych wizji aktywizmu, w których bój toczy się przecież o sprawy fundamentalne dla losów świata, a zatem sen, pełnowartościowy posiłek czy nieproduktywny odpoczynek wydają się być jakimś trywialnym kaprysem.

Marta Trawinska – doktor socjologii; absolwentka podyplomowych gender studies na Uniwersytecie Jagiellońskim; ukończyła szkołę trenerów umiejętności społecznych; niezależna badaczka, trenerka i edukatorka (edukacja antydyskryminacyjna, globalna, obywatelska). Współredaktorka publikacji: „Uniwersytet i Emancypacja. Wiedza jako działanie polityczne – działanie polityczne jako wiedza” i „Przewodniczka po niehierarchicznym organizowaniu się”. Przez wiele lat była aktywistką (dziś nadal/jeszcze w stanie spoczynku), działała głównie w grupach feministycznych. Interesuje się tematyką self-care i feminizmem, pisze blog Teksty graniczne.


udostępnił: Biuro Dialogu Obywatelskiego, wytworzono: 2019/05/06, odpowiedzialny/a: Anna Stępień, wprowadził/a: Anna Stępień, dnia: 2019/05/06 10:21:22
Historia zmian:
Wprowadził Data modyfikacji Rodzaj modyfikacji
Anna Stępień 2019/05/06 10:21:22 nowa pozycja